Ania Uryga – Pacuszka i Mateusz Ingarden
Podróż marzeń - Nowa Zelandia
artykuł czytany
1565
razy
Ostatnim na naszej trasie po dolnej wyspie kraju jest PN Abla Tasmana, gdzie spacerujemy przez mroczny las pełen rozrzuconych głazów i brzęczących z każdej strony os. W środku ciemnego gąszczu docieramy do Harwoods Hole – potężnych rozmiarów dziury w ziemi, która gdzieś tam głęboko rozprzestrzenia się na wiele podziemnych korytarzy. Niestety żeby to zobaczyć trzeba być doświadczonym grotołazem. Dlatego dość szybko opuszczamy PN Tasmana, jak i całą Południową Wyspę i płynąc promem przez piękną zatokę Charlotte oraz kanał Tory wracamy na Wyspę Północną. Tutaj zmieniamy klimat i otoczenie, udając się prosto na zachodnie wybrzeże do PN Taranaki, który to jest prawie idealnym kołem (i to nie tylko na mapie, bo linia drzew idzie rzeczywiście po okręgu w stosunku do pól uprawnych). Głównym i jedynym punktem tego parku jest potężny wulkan Taranaki, wyrastający z ziemi po środku równiny. Wygląda zupełnie jak Góra Przeznaczenia z „Władcy Pierścieni”. Cały dzień poświęcamy więc żeby mozolnie się wspiąć na jego szczyt. Jednakże widoki z krateru okazują się warte ciężkiej drogi w zsypujących się spod nóg skałkach. Po jednodniowym odpoczynku (w samochodzie, przemierzając Forgotten World Highway) docieramy pod PN Tongariro. Tutaj kolejnego dnia udajemy się na nasz drugi w Nowej Zelandii ‘Great Walk’. Trzy dni chodzenia pomiędzy stożkami wygasłych jak i czynnych wulkanów. Podziwianie powulkanicznych jeziorek oraz księżycowej scenerii siarkowej ziemi. Walka z wiatrem dochodzącym do 65 km/h podczas wędrówki przez szczyty. Tak nam mija spotkanie z tym jednym z najpiękniejszych miejsc Nowej Zelandii. Prosto z wulkanów podążamy do krainy „śmierdzących jaj”… - taki właśnie zapach towarzyszy geotermalnemu rejonowi Rotorua. Najpierw oglądamy poziome wodospady Huka prące z niesamowitą siłą przez długie zwężenie skalne, następnie zjawiamy się w Orakei-Korako – miejsca z pięknymi krzemionkowymi tarasami, wybuchającymi co chwila gejzerkami oraz geotermalnymi źródełkami. Następnie udajemy się do Wai-O-Tapu gdzie trafiamy zupełnie przypadkowo do bezpłatnego, ukrytego w lesie źródełka gorącej wody (około 60°) w którym się wygrzewamy i odpoczywamy po jeszcze odczuwalnej w mięśniach wędrówce przez wulkany. Następnego dnia przechadzamy się po termalnej wiosce Wai-O-Tapu Wonderland, będącą najbardziej kolorową z całego regionu. Najpierw wybucha przed nami gejzer Lady Knox, a następnie bulgoczą błotka, wody oraz dymią skałki, przybierające przeróżne kolory w zależności od występowania różnych związków chemicznych. Po skończonej przechadzce udajemy się do stolicy regionu – miejscowości Rotorua. Tam maoryska dzielnica Ohinemutu, z rzeźbionymi budynkami mieszkalnymi, domami spotkań czy kościołem robi na nas niesamowite wrażenie. Kolejnym punktem ma być Matamata – miejsce powstania filmowego Hobbitonu - jednakże po nakręceniu „Władcy Pierścieni” większość z chatek została rozebrana, a te które pozostały są na prywatnym terenie.Za ich oglądnięcie właściciel żąda zdecydowanie wygórowanej kwoty, dlatego ruszamy w dalszą drogę zahaczając o Waitomo, gdzie Mateusz eksploruje słynną w całym kraju jaskinię. Zjazd po linie, wspinaczka oraz „Black water rafting”, zajmują parę godzin, lecz są też czasem świetnej zabawy.
Dalej odwiedzamy Hamilton. Pięknie urządzone ogrody botaniczne są jedną z tych atrakcji miasta, które naprawdę trzeba zobaczyć. Ale nie zatrzymujemy się tu na długo, bo już następnego dnia ma się odbyć w Auckland kolejny mecz rugby ligi Super XIV. Jedziemy zatem do Auckland. Na boisku grają lokalni Blues i Brumbies z Australii (Melbourne). Przed głównym widowiskiem, końćzącym się wygraną gospodarzy 39:34, reprezentacja marynarki NZ pokonuje reprezentację marynarki Australii 12:11. Oczywiście przed meczem Nowozelandczycy odtańcują Hakę, czyli tradycyjny taniec, niegdyś wojenny, mający na celu przestraszenie przeciwnika. Po opuszczeniu stadionu udajemy się na północ Auckland – do Northlandu. Niewielki skrawek NZ okazuje się być mało urozmaiconym terenem, jednakże woda w oceanie jest tutaj dużo cieplejsza niż na południu NZ, dlatego też sporo czasu spędzamy na wylegiwaniu się na plażach.
Na najbardziej wysuniętym na północ cyplu Aoteroa mamy okazję pozjeżdżać na deskach z potężnych wydm, przypominających pustynię – tylko widok na horyzoncie morza Tasmana przypomina, że to jest po prostu wieeeelka plaża:) W drodze na południe przejeżdżamy autem po 90 mile Beach – zarejestrowanej jako autostrada (z ograniczeniem prędkości do 100km/h) droga prowadząca po plaży (można nią jechać tylko w czasie odpływu). Wraz ze zbliżającym się powrotem do Auckland przemierzamy jeszcze las pełen najstarszych i najwyższych w NZ drzew Kauri, odwiedzamy kolonię głuptaków (znacznie mniejszą od mieszkającej na Cape Kidnappers), oraz podziwiamy czarne plaże w okolicach cyplu Huia. Ostatnie dni na nowozelandzkim lądzie spędzamy znów w Auckland poprzez couchsurfing z przemiła rodziną, przygotowując się do wylotu do Ameryki Południowej.
Jaka jest ogólnie Nowa Zelandia? Na pewno inna niż Australia. Mniejsza, chłodniejsza, bardziej zielona, pagórkowata i z wielką ilością zakrętów na drogach. Ludzie są tu jednak tak samo mili i uprzejmi. Zawsze chętni do pomocy. Przemierzyliśmy tu w 53 dni 9800 kilometrów i nie spotkaliśmy żadnej gburowatej osóbki. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że przychylne usposobienie tubylców, oraz piękne krajobrazy tworzą obraz niesamowitego kraju, otwartego na przybyszów z dalekich krain. Takich jak Polska…
Narodowym sportem jest tutaj rugby – w każdej nawet najmniejszej mieścince jest boisko, klubów jest co nie miara, ludzie dla rozrywki po pracy bawią się w parkach w Touch Rugby (takie uproszczone zasady i prawie bezkontaktowe). Poza tym wszyscy są tutaj bardzo prosportowi. Wiele osób, bez względu na wiek jeździ tu na rowerze, biega, chodzi po górach i utrzymuje fantastyczną kondycję tak długo, jak tylko może.
Pogoda w Nowej Zelandii jest (w lecie) dosyć podobna do naszych polskich warunków. Średnia temperatura to ok. 25°, czasem słońce, czasem deszcz, czasem zimno, czasem ciepło – taki Misz-masz :)
Woda w oceanie jest tutaj niestety dość zimna – no w prawdzie chyba nie aż tak jak w Bałtyku, ale i tak dużo zimniejsza niż w Australii. Nie ma tutaj, tak jak w Australii, darmowych grilli ani pryszniców przy plażach. Po prostu inny kraj.
fotoreportaż